Klonowanie zwierząt, a już specjalnie człowieka – to bardzo delikatna materia, wzbudzająca silne emocje, głównie ideologiczne. Od paru dni w Internecie trwa burza wokół słynnego koreańskiego specjalisty w tej dziedzinie; dziś wreszcie mamy o sprawie w „Wyborczej” poważny artykuł świetnej Margit Kossobudzkiej. Oto fragmenty:
Bohater narodowy Korei Południowej, pierwszy człowiek, który sklonował ludzkie zarodki, zachował się nieetycznie, zatajając prawdę o pochodzeniu komórek jajowych użytych do swoich badań. A jeszcze miesiąc temu nic nie zapowiadało takich kłopotów koreańskiego bohatera. Od prawie dwóch lat święcił bezustanne triumfy.
W 2004 roku pierwszy na świecie sklonował ludzki zarodek, który żył 14 dni, zanim przerwano eksperyment. Stworzono go jednak nie po to, by powielić człowieka, ale by pobrać z zarodka bezcenne komórki zdolne do naprawy chorego serca, mózgu czy przerwanego rdzenia kręgowego. Rok później Woo Suk Hwang udoskonalił swoją metodę, podnosząc znacznie jej wydajność. Znów sklonował zarodki i wyprowadził z nich 11 linii komórkowych pasujących idealnie do konkretnych 11 pacjentów. To oznaczało, że jest szansa, iż w przyszłości każdy chory będzie miał robione na zamówienie własne wszystko naprawiające komórki, a ich podanie odbędzie się bez najmniejszego ryzyka odrzucenia.
19 października tego roku był zwieńczeniem dotychczasowych prac Hwanga. Został on szefem Światowego Banku Komórek Macierzystych – instytucji, która miała wytworzyć setki nowych linii embrionalnych komórek macierzystych dla różnych osób i pozwalać uczonym z całego świata na prowadzenie badań nad nimi. Amerykanie, w tym były przyjaciel prof. Gerald Schatten, chcieli przenieść swoje badania do Seulu, ponieważ jak sami mówią: „W Stanach panuje zły klimat dla klonowania terapeutycznego”. Prezydent George Bush w 2001 roku zakazał finansowania tego typu badań ze środków państwowych. Specjaliści twierdzą, że prywatne firmy byłyby nawet w stanie udźwignąć finansowy ciężar takich eksperymentów, ale w USA brakuje komórek jajowych potrzebnych do badań. Tymczasem Korea wydawała się pod tym względem istnym eldorado. „Naukowcy nie do końca wiedzą, dlaczego Koreańczykom udało się to, czego próbowały inne światowe zespoły” – pisaliśmy w „Gazecie” z 13 lutego 2004 roku. „Prawdopodobnie przyczyna sukcesu leży w ogromnej liczbie ludzkich komórek jajowych, jaką dysponowali Koreańczycy”. Rzeczywiście do sklonowania 30 ludzkich zarodków potrzebowano aż 242 komórek jajowych. W próbach wykorzystano ich znacznie więcej.
Koreański minister zdrowia długo przekonywał, że nawet jeśli zapłacono kobietom za jajeczka (w 2003 roku), nie było to nielegalne. W Korei dopiero od stycznia tego roku wprowadzono taki zakaz w obawie przez rozwinięciem się „jajeczkowego biznesu”. Władze Korei chciały uniknąć sytuacji, kiedy komórki jajowe będą takim samym przedmiotem handlu jakim dziś są np. nerki.
Wszystko zatem wskazywało, że narodowy bohater przetrwa, a winę wezmą na siebie jego współpracownicy. Oni do końca bronili mistrza. (…)
Stało się jednak inaczej. Hwang zrezygnował z prowadzenia Światowego Banku Komórek. Chciałby jednak zachować posadę profesora na seulskim uniwersytecie i tam dalej prowadzić badania. Nie wiadomo jednak, czy opinia publiczna mu na to pozwoli. Hwang może jednak liczyć na własny rząd. Ministerstwo zdrowia i opieki społecznej nie widzi nic zdrożnego w całej sprawie. – Nie ma tu nic niemoralnego ani nielegalnego – powiedział minister. – Jajeczka zostały przez te kobiety oddane dobrowolnie, bez wiedzy profesora i zanim wprowadzono zakaz płacenia kobietom za ich oddawanie.
Pozwolę sobie być kontrowersyjnym: osobiście zgadzam się ze stanowiskiem rządu Korei. Cóż za różnica, czy kobieta oddaje swoje jajeczko (wyjaśnijmy: nie jest to zabieg nieinwazyjny!) z chęci służenia nauce, czy za pieniądze? I niby dlaczego ludzie nie mieliby mieć prawa handlowania własnymi nerkami? Wszak nie robią tego z masochistycznej przyjemności (a jeśli nawet?), tylko dla jakichś ważnych powodów…
Źródło: Gazeta Wyborcza