Dziś przed laty: lot Wrightów, nadźwiękowy samochód, kalendarz Azteków

1903 – w pobliżu Kitty Hawk, w Północnej Karolinie w USA samolot braci Orville’a i Wilbura Wrightów wykonał pierwszy w dziejach udany lot. Pilotował Orville, lot trwał 12 sekund, odległość wyniosła 36,6 m.

  • 1979 – pojazd lądowy (specjalny rakietowy samochód) po raz pierwszy przekroczył barierę dźwięku. Kierowcą był Stan Barrett. Pojazd osiągnął 739.7 mph na 3-milowym odcinku trasy w Roers Lake, w bazie lotnictwa w Edwards w Kalifornii.
  • 1790 – w Meksyku odkryto ponownie (bowiem po raz pierwszy zrobili to Hiszpanie 250 lat wcześniej) legendarny kamienny „kalendarz Azteków”. 24-tonowy „Kamień Słoneczny” służył Aztekom do skomplikowanych obliczeń astronomicznych i matematycznych, odgrywając kolosalną rolę w regulowaniu życia społecznego tej cywilizacji.

Źródło: Today in Science History

Skandal w Korei

Koreański genetyk Woo Suk Hwang (obok na zdjęciu) jest podejrzany o sfabrykowanie wyników swoich badań. – Nikogo nie okłamałem – powiedział wczoraj na specjalnie zorganizowanej konferencji. Wszystko wskazuje na to, że koreański bohater narodowy – twórca pierwszego ludzkiego klonu – okryje się niesławą. Jego jedyną szansą jest poddanie swoich prac naukowej lustracji przez międzynarodowy zespół uczonych.

Trzy tygodnie temu Hwang przyznał się, że badania nad komórkami macierzystymi pochodzącymi od sklonowanych zarodków mają etyczne uchybienia. Chodziło o pobieranie komórek jajowych niezbędnych do wykonania doświadczeń. Miały je podarować ochotniczki dla dobra nauki. Tymczasem okazało się, że za komórki jajowe płacono, a część kobiet wcale nie była ochotniczkami, tylko pracownicami Hwanga.

Niezależnie od tego, jak niemoralne było zachowanie uczonego, nikt nie kwestionował merytorycznej wartości ich odkryć. Na początku tego tygodnia uczony wyszedł ze szpitala, w którym odchorowywał trudy ostatnich tygodni i miał wrócić na rodzimy uniwersytet w Seulu. Jednak od wtorku posypał się na niego grad kolejnych zarzutów. Amerykanin Gerald Schatten, dawny przyjaciel Hwanga i współautor pracy opublikowanej w „Science”, zażądał od naczelnego pisma wycofania z publikacji swojego nazwiska. – Mam poważne przesłanki, by nie wierzyć w prawdziwość tej pracy – pisał Schatten w uzasadnieniu swej decyzji. Tego samego dnia tygodnik otrzymał list od ośmiu czołowych naukowców zajmujących się klonowaniem. Zarzuty wobec pana Hwanga powinno zweryfikować środowisko naukowców, a nie media – napisał w liście Ian Wilmut, twórca słynnej owieczki Dolly. W 1998 roku, kiedy sklonowaliśmy pierwszego ssaka, też zarzucano mi oszustwo. W takiej sytuacji jednym wyjściem jest pozwolenie innym naukowcom na ocenę swojej pracy. Naszym zadaniem Hwang powinien zrobić to samo. Im szybciej, tym lepiej – wyjaśniał Wilmut. Koreańczyk jeszcze niedawno nie palił się do takiej weryfikacji, ale w obliczu ostatnich wydarzeń zmienił zdanie.

W czwartek nóż w plecy wbił Hwangowi jego najbliższy współpracownik Roh Sung Il, szef kliniki pobierającej jajeczka od kobiet. – Kiedy odwiedziłem Hwanga w szpitalu, przyznał się, że część wyników pracy została sfabrykowana – mówił w koreańskiej stacji MBC. – Dziewięć z 11 linii komórkowych wyprowadzonych ze sklonowanych zarodków nie jest prawdziwymi klonami, a autentyczność pozostałych też jest wątpliwa – mówił Sung Il. Zrezygnowanym dotychczas Hwangiem wstrząsnęło. – To nieprawda – denerwował się podczas wczorajszej konferencji prasowej. – Sześciu ludzi pracowało nad tworzeniem tych komórek i każdy z nich potwierdzi moje słowa – mówił Koreańczyk. – Poza tym mamy dokładną dokumentację i zdjęcia z postępów badań. Aby zdementować te pomówienia, rozpoczęliśmy procedurę rozmrażania części komórek. Będą gotowe do naukowego śledztwa w ciągu najbliższych dziesięciu dni. Zwracam jednak uwagę, że linie komórkowe wyglądają tak, jakby ktoś przy nich majstrował lub nawet je podmienił. Są bardzo zanieczyszczone grzybami – zaznaczył Hwang.
Źródło: Gazeta Wyborcza

Dziś przed laty

  • 1962 – wystartował z Cape Canaveral pierwszy satelita z wyłączną misją badania meteorów; był to Explorer 16 (inaczej S55B, na zdjęciu na znaczku pocztowym)
  • 1954 – pierwsze diamenty syntetyczne wyprodukowano w USA w laboratoriach firmy General Electric
  • 1897 – rejs pokazowy odbył The Argonaut – pierwszy amerykański okręt podwodny napędzany silnikiem wewnętrznego spalanie

Źródło: Witryna Today in Science History

Hayabusa jednak ma kłopot

Sonda Hayabusa, która w listopadzie (zob. „Sukces „Sokoła„) po niemałych problemach pobrała próbki z planetoidy Itokawa, boryka się obecnie z kolejnymi problemami. Niestabilna orientacja sondy uniemożliwia odpalenie silnika jonowego i skierowanie sondy – wraz z bezcennymi próbkami – na Ziemię. Zamiast w 2007, sonda może wróci na Ziemię dopiero w 2010 roku.

Po ponad trzymiesięcznej walce o powodzenie misji Hayabusa, japońscy naukowcy nadal borykają się z problemami. W listopadzie nie udało się osiąść sondzie na powierzchni planetoidy Itokawa, nie powiodło się też wysłanie łazika Minerva. Dopiero podczas ostatniej próby pobrano materiał z planetoidy.

Teraz pozostaje jeszcze powrót na Ziemię. Niespodziewanie Hayabusa obróciła się, co utrudniło komunikację, a z powodu niestabilności jej orientacji uniemożliwia odpalenie silnika jonowego. Napęd sprawdził się podczas podróży do planetoidy, pracując przez ponad 25 tysięcy godzin. Teraz silnik powinien zostać uruchomiony w najbliższych dniach, aby korzystając ze sprzyjającego położenia planet dotrzeć w 2007 roku do Ziemi.

Wygląda na to, że naukowcy z Japońskiej Agencji Kosmicznej (JAXA) będą się jeszcze zmagali z problemami, a sonda dotrze na Ziemię z opóźnieniem – dopiero w czerwcu 2010 roku, pod warunkiem, że sytuacja zostanie opanowana do lutego 2007 roku. Powinny na to pozwolić wbudowane mechanizmy sondy, które są tak zaprojektowane, aby samoczynnie powstrzymać obrót pojazdu wokół osi w ciągu kilku miesięcy.

Planetoida Itokawa znajduje się obecnie prawie 300 mln kilometrów, po drugiej stronie Słońca. Hayabusa znajduje się w jej pobliżu, a więc nie powinna zginąć przez dłuższy czas. Sonda powinna w najbliższym czasie przejść w tryb uśpienia, z którego jednak może wyjść otrzymując odpowiednie komendy z Ziemi.

Kosztująca 100 milionów dolarów sonda, mimo problemów, ma na koncie niemałe osiągnięcie – jest pierwszym pojazdem, któremu udało się wystartować z powierzchni innego niż Księżyc ciała pozaziemskiego. Misja jest też dużym sprawdzianem dla technologii Japończyków – silników jonowych, autonomicznego systemu nawigacji. Pozostaje mieć nadzieję, że po tylu przygodach latem 2010 roku próbki z planetoidy Itokawa trafią na Ziemię.
Źródło: AstroNews

Co dalej z promami?

– Program budowy i eksploatacji promów kosmicznych przerósł już nasze możliwości. Nie należało w ogóle się do tego zabierać – przyznał ostatnio szef NASA Michael Griffin. Inżynierowie agencji cały czas nie mogą sobie poradzić z pianką izolującą, która podczas startu odpada z potężnych silników zewnętrznych. Pianka odpowiada za katastrofę Columbii w 2003 r. i uszkodzenie w lipcu tego roku powłoki Discovery. Teraz jeszcze specjaliści z NASA podejrzewają, że podczas startu z silnika Discovery wyciekał tlen! Mogło to doprowadzić do katastrofy podobnej do tej, która w 1986 roku spotkała Challengera. Czasu na rozwiązanie pojawiających się ciągle problemów jest coraz mniej, bo kolejny prom kosmiczny ma wystartować już w maju przyszłego roku.Kilka miesięcy temu NASA zapowiedziała, że za kilka lat promy zostaną zastąpione przez pojazdy wielokrotnego użytku oparte na konstrukcji statków Apolla (z przełomu lat 60. i 70. zeszłego wieku) i wykorzystywane także do podróży na Księżyc. Co jednak będzie, jeśli program budowy nowego Apolla się opóźni? Agencja pisze właśnie plan awaryjny – ogłosiła przetarg dla firm chętnych do przewozu towarów i astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Firma, która go wygra, w ciągu pięciu lat otrzyma 500 mln dol. tylko na rozwój technologii. Źródło: Gazeta Wyborcza