– Od razu wiedzieliśmy, co się stało – wyjaśnia Andres Rivera z Centrum Badań Naukowych (CECS) w chilijskiej Valdivii. – Nie było deszczy, więc woda mogła pochodzić jedynie z jednego z licznych tutaj jezior polodowcowych.
Jak się okazało, wylała się z jeziora Cachet-2 – zbiornika o powierzchni ponad 5 km kw., który był wciśnięty między lodowiec i skaliste zbocze doliny. 6 kwietnia pozostała po nim olbrzymia czarna dziura. Takie zjawisko – gwałtowne opróżnienie się całego jeziora – eksperci nazywają z angielska GLOF (Glacial Lake Outburst Flood). – Lato mieliśmy wyjątkowo upalne, temperatura wiele razy przekraczała 30 st. C. W takich warunkach lodowce topią się bardzo szybko – wyjaśnia Rivera. Podgrzana przez słońce woda wytopiła 7-kilometrowy tunel pod barierą z lodu i uciekła do znajdującego się niżej jeziora Colonia. A stamtąd 250 mln m sześc. wody spłynęło w koryto rzeki Baker.
– Podobne katastrofy często zdarzają się w Himalajach, ale w Ameryce Południowej obserwowano je raz na kilkadziesiąt lat. Tymczasem Cachet-2 to już drugie andyjskie jezioro, które znikło w ciągu roku – mówi Rivera. Nie ma on wątpliwości, że za „znikanie” jezior odpowiedzialne jest globalne ocieplenie. W Andach coraz częściej dochodzi do obsunięć terenu spowodowanych topnieniem wiecznej zmarzliny.
– Mieliśmy szczęście, że dolina rzeki Baker jest prawie niezamieszkana. Musimy się jednak nastawić na to, że zmiany klimatyczne mogą coraz częściej prowadzić do katastrof – ostrzega naukowiec.